×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Jak bezpiecznie podróżować z dziećmi?

Z Elizą Łopacińską rozmawia Jerzy Dziekoński

O zagrożeniach zdrowotnych w podróży, o ochronie zdrowia w egzotycznych krajach i o tym, że wszy lubią blondynki z Elizą Łopacińską, podróżniczką, która z całą rodziną wyruszyła w podróż dookoła świata rozmawia Jerzy Dziekoński.

Rodzina Łopacińskich

Jerzy Dziekoński: W jakim wieku były państwa dzieci, kiedy całą rodziną wyjechali państwo w podróż dookoła świata?

Eliza Łopacińska: Łucja miała 10 lat, a Wojtek 13 lat.

Wiele osób uważa, że dzieci mogą stanowić przeszkodę w tak długich podróżach, że tego rodzaju wyjazdy to oznaka nieodpowiedzialności. Jakie kontrargumenty przytoczyłaby pani w odpowiedzi na taki zarzut?

Bardzo często w tym tonie wypowiadają się osoby, które nigdy nigdzie nie były, które informacje na temat świata czerpią z dzienników telewizyjnych bądź gazet, gdzie najczęściej można znaleźć tylko złe wiadomości. Dla nas to też było coś zupełnie nowego. Nigdy wcześniej nie byłam ani w Afryce, ani w Ameryce Południowej. Nie miałam pojęcia, jakie choroby mogą czyhać na nas na wspomnianych kontynentach. Opierając się na blogach, znajdowałam pocieszenie, że może nic nas w podróży nie złapie.

W 2014 roku wyruszyli państwo w podróż dookoła świata. Grubo ponad rok byli państwo w podróży. To musiało być ogromne logistyczne przedsięwzięcie. Chciałem zapytać w jaki sposób przygotowywali się państwo od strony medycznej do tak długiego wyjazdu?

W 2010 roku po raz pierwszy sama poleciałam do Indii. Przed wyjazdem rozmawiałam z moją lekarką rodzinną, która powiedziała mi, żeby nie przesadzać ze szczepieniami. Przedtem trafiłam do gabinetu medycyny podróży. Lekarz zaproponował mi piętnaście szczepionek. Mówił o takich chorobach jak np. japońskie zapalenie mózgu. Ostatecznie nie zdecydowałam się na te wszystkie szczepienia. Kiedy wyjeżdżałam z dziećmi, powtórzyła się sytuacja. Zaufałam swojej lekarce, która powiedziała mi, abym zaszczepiła rodzinę na WZW typu A i B, na dur brzuszny i żółtą febręm bo bez tej szczepionki nie wjedzie się np. do Panamy. Resztę sobie darowałam. Podobnie zaleca się stosowanie leków na malarię. Stwierdziłam, że nie będę przez rok faszerowała dzieci Malaronem, bo przecież zażywanie leków nie pozostaje bez wpływu na zdrowie. Okazało się, że była to dobra decyzja. Później w Afryce poznałam ludzi, którzy chorowali na malarię po 135 razy i mają to udokumentowane. Malaria jest tam inaczej postrzegana niż w Europie. Jest wizyta w szpitalu, chory dostaje tabletkę i tego samego dnia jest ze szpitala wypisywany.

Kolejna sprawa to dobre ubezpieczenie. Żeby można było skorzystać z pomocy szpitala lokalnie lub gdyby stało się coś poważnego mieć zagwarantowany jak najszybszy przelot do Polski.

Na co zatem należy zwrócić uwagę wykupując polisę w towarzystwie ubezpieczeniowym?

Z ubezpieczeniami jest pewien problem. Z reguły są one ważne tylko przez pół roku. Należy sobie zatem znaleźć takiego ubezpieczyciela, który nie będzie robił problemu, aby po pół roku przedłużyć polisę na kolejne pół. Nie wszystkie ubezpieczalnie zgadzają się na takie rozwiązanie. Trzeba też pamiętać, żeby polisę wykupić odpowiednio wcześniej, żeby w momencie wyjazdu obejmowała już wszystkich podróżników ubezpieczeniem. Polisy mają bowiem swój okres karencji. Należy też sprawdzić czy dany ubezpieczyciel ma podpisane umowy z placówkami ochrony zdrowia w miejscach, które będzie będziemy odwiedzać. Słyszałam od innych podróżników historie, kiedy ze złamaniem ręki trzeba było podróżować do innego kraju, bo w danym państwie ubezpieczyciel nie miał podpisanej umowy ze szpitalem. Wiadomo, że w sytuacjach podbramkowych chodzi o czas. Podróżowanie wówczas do szpitala do innego kraju może być bardzo niebezpieczne. Podam przykład z Indii, gdzie mój mąż wylądował z zakażeniem pokarmowym w szpitalu. Od razu zażądano okazania ubezpieczenia. Mąż miał doskonałą opiekę, ale bez ubezpieczenia kosztowałaby nas 10 tys. zł.

Jak wyposażona była państwa apteczka?

Wzięłam ze sobą adrenalinę oraz igłę i strzykawkę. Mam dziecko alergiczne i w razie ukąszenia jadowitego zwierzęcia zastrzyk dałby trochę czasu i pozwoliłby dojechać do szpitala. Nie przesadzałam oczywiście z wyposażeniem apteczki. Trzeba myśleć o tym, że w niektórych krajach jest bardzo gorąco i wilgotno, więc nie wszystkie leki utrzymają w takich warunkach swoje parametry. Zabraliśmy więc proszek odkażający rany czy preparat na rozwolnienie, choć często bywa tak, że lepiej na miejscu udać się do apteki, gdzie jest lekarz, który może przepisać lokalnie stosowane leki, niż zażywać to, co zabraliśmy z Europy. Z doświadczenia wiem, że zabrane z Polski leki na biegunki nie pomagały. Dopiero preparaty przepisane lokalnie spełniały swoją rolę. Jeśli chodzi o rozwolnienia, które dopadają wszystkich podróżników, w informacjach z różnych źródeł pojawiają się ostrzeżenia przed piciem wody z kranu. Nikt nie podkreśla jednak, że biorąc prysznic również może dojść do zakażenia. Niemożliwe jest uniknięcie lokalnych bakterii. Oczywiście, picie wody z kranu w niektórych miejscach to czysty hazard. Z drugiej strony w całej Ameryce Południowej piłam wodę z kranu i nic mi się nie stało. Wracając do apteczki, zabraliśmy również leki przeciwgorączkowe, czyli zwykły panadol. Do tego bandaże, plastry i temblak do ewentualnego unieruchomienia kontuzjowanej ręki. I to wszystko. Apteki są na całym świecie, nie ma potrzeby, żeby ciągnąć ze sobą cały arsenał leków.

Ile krajów odwiedzili państwo w ciągu całej podróży?

42.

Czy w trakcie podróży zdarzyły się sytuacje, kiedy trzeba było skorzystać z pomocy lekarza?

Mój syn na Kostaryce uczył się pływać na desce. Uderzył nogą o ostre skały zdarł niemal cały naskórek z dużego palca u nogi. Jeszcze tego samego wieczoru w ranie zaczęła zbierać się ropa. Dojazd z plaży do większego miasta zajął nam cały dzień. Na drugi dzień noga wyglądała nieciekawie. Trzeba było oczyścić ranę. No i trafiliśmy do szpitala. Syn dostał znieczulenie i opatrzono mu ranę. Nosił bandaż przez dwa tygodnie i konieczne było regularne zmienianie opatrunku. Gdyby nie pomoc medyczna, nie byłabym w stanie dziecku pomóc.

Jak oceniłaby pani poziom opieki?

Bardzo wysoko. Kostaryka jest jednym z bogatszych państw Ameryki Południowej. Mieliśmy też sporo szczęścia. Sam zabieg kosztowałby nas 100 dolarów, ponieważ nasz ubezpieczyciel nie miał podpisanego kontraktu z tym szpitalem. Lekarz był tak miły, że zabieg rozliczył jako poradę dla dziecka. Nic nie zapłaciliśmy, dostaliśmy lekarstwa i opatrunki na zapas.

W szpitalu było bardzo czysto, nowy sprzęt, lekarze i personel w rękawiczkach. Niektóre polskie placówki mogłyby pozazdrościć tamtejszych standardów.

Dla kontrastu opowiem o szpitalu w Peru, do którego tym razem ja trafiłam. Z córką nabawiłyśmy się czyraków. Najpierw córka. Pojawił się jej czyrak na szyi. Później na kolanie. Po tygodniu Łucja dostała gorączki. Wszystko działo się w Ekwadorze i na szczęście w aptece przepisano mi antybiotyk, który córce pomógł. U mnie było nieco gorzej, bo nie dość, że wyskoczył mi czyrak na pośladku, to jeszcze trafiłam do miejskiego szpitala w Peru. Standardem było tam, że pielęgniarka w jednych rękawiczkach robiła pacjentom przez cały dzień zastrzyki. Przyklękłam jak to zobaczyłam. Mąż powiedział, że kupi jej rękawiczki, tylko żeby zrobiła mi zastrzyk w czystych rękawiczkach. Igły były świeżo otwierane, więc wiedziałam, że nie zarażę się HIV. W szpitalu był ewidentny syf. Jeśli ktoś schodził z łóżka, kolejny pacjent był tam układany bez zmiany pościeli. Nieważne czy pościel była we krwi czy w innych wydzielinach. Nad tym moim czyrakiem rozprawiano godzinę i starano się udowodnić mi, że ukąsił mnie komar lub inny owad. W końcu, Bogu dzięki, przyszedł starszy lekarz i zaordynował antybiotyk. Trzeba nadmienić, że był to miejski szpital, który miał kontrakt z moim ubezpieczycielem. W szpitalu prywatnym wyglądałoby to zapewne zgoła inaczej. Zniosłam to, ale mam wątpliwości, czy pozwoliłabym tam leczyć córkę. Przeżyłam Indie, więc nieco inaczej postrzegam standardy. Na przykład w Panamie są miejsca u Indian, gdzie w ogóle nie funkcjonuje ktoś taki jak lekarz. Miejscowi leczą się u lokalnych zielarzy. Może więc być bardzo różnie.

Szykują się państwo do wyjazdu do Afryki. Jest to kontynent trudny jeśli chodzi o zagrożenia zdrowotne. Jak idą przygotowania?

Pod kątem zdrowia w ogóle nie ma przygotowań. Szczepienia mamy aktualne. Zostaje więc tylko kwestia ubezpieczenia.

A co z owadami, jadowitymi zwierzętami? W jakiś sposób państwo zabezpieczają się przed zagrożeniem z ich strony?

Jedyną rzeczą jaką zabraliśmy w poprzednią podróż był wysysacz do jadu, który dostałam od rodziny. Taka pompka, która wysysa krew z rany, żeby odciągnąć jad przed dotarciem do szpitala. To wszystko. Na szczęście nie musieliśmy tego urządzenia używać.

Ale – jak wyczytałem na blogu - prześladowała państwa wszawica.

W podróży dowiedziałam się, że wszy kochają blondynki. Zawsze sądziłam, że jak w szkole pojawia się wszawica, to dzieci jedno po drugim mają ten sam problem. Otóż nie. W Bangladeszu jest inaczej. Ja i moja córka w autobusie zostałyśmy zaatakowane przez wszy. Były to wszy nie do zdarcia. Na polskie wszy wystarczy szampon i po problemie. Wszy z Bangladeszu były odporne na wszelkie dostępne specyfiki. Od aptekarza, który już wszystko na mnie wypróbował, usłyszałam dwa rozwiązania – ostrzyc się na łyso albo zastosować specjalny grzebyczek. I właśnie grzebyczek uratował nam włosy. Żadne szampony, maści, preparaty nie zadziałały. Przy tym wspomnę również o tym, że zarówno mój mąż, jak i córka mają atopową skórę. Często zmienialiśmy klimat i w każdym państwie jest inny skład wody. Tak często zmienialiśmy kraje, że po powrocie do Polski u obojga pojawił bardzo mocny łupież. Był problem, bo wszelkie specyfiki dostępne na rynku nie przynosiły rezultatów. Znaleźliśmy jednak w ekologicznym sklepie rosyjski szampon dzięgielowy, który pomógł pokonać łupież.

Rodzina Łopacińskich
Rodzina Łopacińskich to Eliza i Wojciech oraz dzieci Łucja i Wojtek. W 2014 roku razem wyruszyli w podróż dookoła świata. W ciągu 393 dni razem odwiedzili 42 kraje i przejechali 114 tys. km. Owoce ich podróży to książka „Zabrałam brata dookoła świata” oraz Fundacja Łopacińskich Świat.

Rozmawiał Jerzy Dziekoński

26.05.2017
Zobacz także
  • Bezpieczne wakacje
  • Aklimatyzacja do gorącego klimatu
  • Jak przygotować się do podróży pod względem zdrowotnym?
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta