– Zaczynaliśmy od jednego motocykla, parcianych noszy i apteczki, na którą składały się jeden czy dwa bandaże i jakieś drewniane szyny – mówi Jerzy Siodłak, naczelnik beskidzkiego GOPR.
Jerzy Siodłak, naczelnik beskidzkiego GOPR. Fot. Tomasz Fritz / Agencja Gazeta
Aleksandra Placek: Co ludzi ciągnie do służby w GOPR?
Jerzy Siodłak: Pasja! Gdyby nie ona, służba ta by nie istniała. Nie chodzi o bohaterstwo, żaden z ratowników tak tego nie traktuje – to raczej swego rodzaju hobby.
Ilu ratowników pracuje w beskidzkiej grupie GOPR?
Jesteśmy największą grupą w Polsce pod każdym względem: zabezpieczamy 3 tys. km2, mamy aż 500 ratowników (na 1600 w całej Polsce). Udzielamy ok. 2 tys. interwencji rocznie.
Czy ratownicy – poza służbą w GOPR – pracują też zawodowo?
Tak – grupa zawodowa ratowników w beskidzkim GOPR to ok. 20 osób na prawie 500 ratowników. Ponad 90% to wolontariusze, ludzie różnych zawodów.
Jak wygląda współpraca członków GOPR z zespołami ratownictwa medycznego?
Odkąd powstał zawód ratownika medycznego, wśród ratowników górskich pojawiły się osoby tej profesji, pracujący na co dzień w PRM. A współpraca z PRM układa się bardzo dobrze. W górach jesteśmy pierwsi przy pacjencie, potem przekazujemy go ratownikom medycznym w punktach, do których pojazdy i transport PRM może dotrzeć.
Współpracujemy z poszczególnymi stacjami pogotowia ratunkowego, znamy się osobiście, spotykamy się na różnych szkoleniach. To ważne, że po tej drugiej stronie słuchawki nie siedzą anonimowe osoby.
Współpracujemy też z lotniczym pogotowiem ratunkowym, które zapewnia najszybszą pomoc. Szkolimy się w technikach linowych na śmigłowcach, dzięki czemu jesteśmy w stanie dotrzeć praktycznie w każde miejsce.
Nie byłoby nowoczesnego ratownictwa górskiego bez tak dobrej współpracy z ratownictwem medycznym. To naprawdę jedna skuteczna ścieżka ratowania człowieka.
Jakie działania podejmują ratownicy na miejscu zdarzenia?
Ratownicy górscy skupiają się przede wszystkim na podtrzymaniu funkcji życiowych. W takim zakresie są szkoleni. Przypadki są różne – od urazów typu skręcenia, złamania, poprzez urazy głowy, urazy wielonarządowe, skomplikowane urazy wewnętrzne, utraty przytomności, nagłe zatrzymanie krążenia... Nie leczymy – ratujemy, podtrzymujemy funkcje życiowe i przekazujemy dalej.
Skąd pochodzi sprzęt, którym dysponuje GOPR?
Ratownictwo górskie to wąska dziedzina, producentów sprzętu, który musi spełniać bardzo wysokie normy wytrzymałościowe, jest niewielu i stąd jest on szalenie drogi. Wsparcie finansowe pozyskujemy z różnych źródeł – od MSWiA, po samorządy różnych szczebli. Bez tych środków nie bylibyśmy w stanie działać. W końcu żeby udzielać pomocy w profesjonalny i szybki sposób, musimy posiadać odpowiedni sprzęt.
Kiedyś sytuacja była gorsza. Pamiętam jak zaczynaliśmy od jednego motocykla, parcianych noszy i apteczki, na którą składały się jeden czy dwa bandaże i jakieś drewniane szyny. Dzisiaj mamy nowoczesne pojazdy czterokołowe, najszybsze skutery śnieżne, samochody terenowe. Nie mamy kompleksów – koledzy z krajów zachodnich przyjeżdżają do nas, patrzą jakim sprzętem dysponujemy i są pod wrażeniem.
Jak zmienia się zawód ratownika górskiego?
Pojawiły się nowe kierunki i techniki ratowania, bardzo specjalistyczne dziedziny. Nie ma już ratownika – omnibusa: jest podział funkcji i kwalifikacji. Bo choć sprzęt staje się coraz bardziej nowoczesny, nadal najważniejszy jest człowiek – ze swoją kondycją, wiedzą i umiejętnościami.
Rozmawiała Aleksandra Placek